Rozdział II



Minęły trzy dni od spotkania z dziwnym mężczyzną, który starał się śledzić w pojedynkę całą Bandę Lisów. Riveth rozmyślał ciągle nad tym spotkaniem i coś mu mocno nie pasowało. Po pierwsze ten człowiek wiedział gdzie i kiedy uderzą po długiej przerwie. Było to wręcz nie możliwe – Lisy nigdy nie atakowały w ustalony z góry sposób, nigdy nie powielały swoich zachowań. Każdy atak pojawiał się w innym miejscu, o innym czasie, w innym składzie. Przeciwnik był na tyle dobrze poinformowany, że wiedział, iż Lilith będzie akurat przy tym napadzie. To znaczyło, że w szeregach Lisów jest szbieg. Było to niepokojące, a coś mówiło Rivethowi, że to dopiero początek problemów.
Z rozmyślań wyrwały go zaniepokojone głosy gdzieś z tyłu pochodu. Sam podróżował na jego czele, wskazywał reszcie drogę. Spiął swojego konia, przygotowany na ewentualne starcie. Inne Lisy również zwróciły się w stronę rozgardiaszu na końcu.
Młody mężczyzna zamarł, kiedy zobaczył czarne, olbrzymie konie, na których siedzieli nie ustępujący swoim wierzchowcom w rozmiarach, opancerzeni mężczyźni. Ludzie ci wycinali Lisy w pień. Strzały i miecze Bandy odbijały się od specyficznych, wybitnie mocnych pancerzy, próbując trafić między płyty zbroi, natrafiali na kolejny opór w postaci kolczug.
- Odwrót do diabła, odwrót! – uniosło się echem między drzewami. Wszyscy powtarzali te słowa między sobą niczym mantrę. Lisy w popłochu zaczęły uciekać, lecz wiele z nich dosięgły bełty kusz kolejnych zapancerzonych jezdnych, którzy pojawili się między drzewami.
Sam Riveth położył trzech pancernych podczas ucieczki. Mierzył między hełm a napierśnik. Sploty kolczug pokonał dzięki wzmocnieniu broni zaklęciem, czego nie potrafiły inne Lisy poza jego siostrą. Było to jednak mało efektywne i nie pozostawało nic więcej, jak ucieczka.
Skupiony na obronie innych Lisów, młody mężczyzna nie zwrócił uwagi, kiedy przed jego koniem pojawiła się rozciągnięta między dwoma drzewami sieć. Jego koń uskoczył, lecz Riveth, który szykował się do kolejnego uderzenia stojąc w strzemionach stracił równowagę i runął wprost do sieci. Bardzo szybko jeden z zapancerzonych pozbawił go przytomności mocnym uderzeniem rękojeścią kuszy.

Lilith, nieświadoma napadu na swoich kompanów, kierowała swoje kroki początkowo do Południowej Zatoki, natomiast będąc już niewielki odcinek drogi do tego miejsca, zmieniła kierunek i pojechała do Miasta Starożytnych. Dzięki temu ujrzała jedyną rzecz, której nie chciała zobaczyć nigdy w życiu. Na niebie, na północ, ujrzała czerwonego smoka. Nie była to prawdziwa gadzina, jednak spowodowała u Lilith zawrót głowy oraz wzrost ciśnienia, jak gdyby jednak była żywa. Już wiedziała, że jej Banda jest rozproszona, cześć pozbawiona życia, a reszta stara się opanować sytuację.
Srebrna wysłała w powietrze niebieskiego ptaka, ogromnego, który informował o konieczności udania się do Południowej Zatoki. Sama Lilith ukryła się w gęstym lesie tak, aby nie była widoczna dla ewentualnych przejeżdżających. Jej celem był jeden podróżnik, którego obecność dręczyła ją nieznośnie.
Dziewczyna nie miała w tym momencie ochoty na jakąkolwiek ugodę, a jako że grzecznie prosiła już wcześniej, miała zamiar pozbyć się natrętnego problemu. Zwłaszcza, że przez ten problem została rozbita jej grupa, co do tego Lilith nie miała wątpliwości. Pierwszy raz od początku istnienia Bandy. Było jednak coś, co bardzo ją martwiło. Riveth był tam, a Lilith nie wiedziała czy żyje, czy zdołał zbiec. Drażniło ją to i nie pozwalało skupić myśli.

Przez całe oczekiwanie na nieproszonego gościa, dziewczyna biła się z myślami, czy nie została na świecie zupełnie sama. Kochała brata najmocniej, jak potrafiła, a jego strata mogłaby osłabić ją i doprowadzić do zupełnej klęski Lisy. Lilith złapała się na tym, że z jej oczu pociekły łzy. Szybko starła je dłońmi w rękawiczkach i skupiła się na myśli, co zrobić teraz, kiedy niemalże na pewno w ich szeregach jest szpieg, a prawdopodobnie kilka Lisów znajduje się w rękach napastników. Dziewczyna nie wiedziała, kim oni są, wiedziała tylko, że w końcu ktoś znalazł sposób na Lisy i muszą rozwiązać ten problem. Dodatkowo dochodził zdrajca w ich szeregach, gdyż w inny sposób nikt nie dowiedziałby się o ich wypadzie po pół roku odpoczynku. Lilith zastanowiła się, kto był w ostatniej grupie, która pojawiła się w szeregach bandy. Pamiętała jedną, wyróżniającą się mocno osobę, dziewczynę, młodą, wyglądającą na taką, której zrobiono krzywdę. Srebrna przyjęła ją, widząc w jej oczach przerażenie, a w całej jej postaci siebie sprzed kilku lat.
Nieświadomie Lilith uderzyła się w głowę otwartą dłonią. Jak mogła być taka ślepa. Przecież to dziewczę było zastraszone przez armię tych czarnych śmieci, to po ich ataku Lisy ją znalazły. Musiał być na nią nałożony jakiś czar, czy cokolwiek innego. „Gdyby tu był Riveth....” dziewczynę znowu coś tknęło i z jej oka popłynęła łza.
W tym momencie jej uwagę zwróciło miękkie stąpanie konia po leśnej ściółce. Momentalnie zdjęła z ramienia łuk i napięła strzałę, kierując ją na miejsce, gdzie zbiegały się osłony szyi hełmu z resztą zbroi, którą nosił nadjeżdżający. Nawet jeśli przybysz miał kolczugę, jej łuk nadawał strzałom tak dużą prędkość, że bez problemu przebijały metalowe kółeczka.
Przybysz rozglądał się wokół, widząc urywające się, chociaż dotychczas i tak niezbyt wyraźne ślady. Był wyraźnie zaniepokojony. Lilith pomyślała sobie, że nie zaszkodzi się zabawić. Od czasu do czasu lubiła brutalne zabawy.
Dziewczyna napięła na łuku dwie strzały więcej i wymierzyła je tak, aby trafiły w rękawice mężczyzny i przytwierdziły go do drzewa. Była to trudna sztuka, której Lilith uczyła tylko najlepsze Lisy. Srebrna uśmiechnęła się złowrogo i wypuściła strzały z dłoni.
Wszystkie trzy wbiły się w zamierzonych miejscach i przybysz został strącony z konia. Wystraszony jednak nagłym atakiem, szarpnął silnie i oderwał się od drzewa.
- Znów się spotykamy, o Pani. – ostatnie słowo mężczyzna zaakcentował mocniej. Nieznacznie schylił się i wyszarpnął miecz z pochwy, zadając pierwszy cios. Lilith, przygotowana na taki obrót sprawy, zasłoniła się i odbiła miecz przeciwnika. Wolną ręka dobyła drugiego miecza i po raz kolejny nie okazywała chęci ataku. Ręce z bronią zwisały swobodnie, gotowe odeprzeć natarcie. Jej twarz była odsłonięta, jednak Erael nie był w stanie nic z niej odczytać – nie wyrażała najmniejszych emocji.
Zły z powodu braku zaskoczenia w swoim ataku, mężczyzna zaczął zasypywać dziewczynę coraz to nowymi ciosami, celując w miejsca nieosłonięte zbroją. Lilith, tak jak przy wcześniejszym spotkaniu, odbijała je bez trudu. Cały czas pozostawała jednak pasywna.
Po dłuższej walce noszący cięższą zbroję oraz broń Erael zaczynał się męczyć, szybkość jego ataków spadała, lecz nie siła, gdyż do mocy swoich mięśni dokładał ciężar masy, pozbawiając się tym samym możliwości szybkiego odskoczenia. Lilith tylko na to czekała i szybko pozbawiła mężczyznę równowagi. Ten przewrócił się na przodu, zapierając się rękami o ziemię. Dziewczyna pozbawiła go broni z łatwością i stanęła na jego plecach w zwycięskiej pozie. Erael poddał się i położył, wyciągając ręce przed siebie.
- Znowu wygrałaś. – w głosie mężczyzny było słychać zawód. – Czemu nie zabiłaś mnie, przecież trafiłabyś bez problemu? Uniknąłbym upokorzenia.
- Widzisz, lubię się czasem zabawić czyimś kosztem. – wyprany z emocji głos mógł pozbawić cierpliwości, jednak w sytuacji, w której znajdował się Erael, mężczyzna nie miał innego wyjścia, musiał go znosić.
- Kto by pomyślał. Podczas napadów nigdy nikogo nie ranicie.
- Nie mamy takiej potrzeby. Gdy jednak ktoś się przypadkiem nawinie wprost pod strzałę, nie żałujemy go.
- Co teraz ze mną zrobisz? – Eraela przestało interesować to, jakimi zasadami kierują się Lisy, miał jednak świadomość, że na zadane pytanie otrzyma tylko jedną odpowiedź.
- Zabiję cię.
- Tak po prostu?
- Dokładnie tak. Bez fanfarów i straży przybocznej. – na potwierdzenie swoich słów dziewczyna przyłożyła ostry miecz do szyi mężczyzny i upuściła z niej kroplę krwi. – Mam tylko jedno pytanie i radzę ci na nie odpowiadać zgodnie z prawdą, bo inaczej umrzesz w większych mękach.
- Co mogę jeszcze przed śmiercią dla Pani zrobić? – zapytał z drwiną w głosie. Sam nie mógł uwierzyć, że w tak ostatecznej chwili potrafi jeszcze się stawiać.
- Znasz Territh, prawda?
Mężczyzna pod jej nogami drgnął.
- Jest wiele dziewcząt o tym imieniu...
- Gadaj prawdę. – miecz Lilith przesunął się minimalnie, rozcinając kolejny fragment skóry na szyi.
- Tak, znam ją. – Erael spiął się przy dociśnięciu ostrza.
- I masz świadomość, że tymi słowami ją zabiłeś? Gdy tylko ją zobaczę, zginie bez żadnej rozmowy. Albo z mojej ręki albo z ręki któregokolwiek z Lisów. A teraz śmierć ujrzysz ty.
- Zaczekaj! Nie uważasz, że byłbym dobrą karta przetargową za twojego brata? – słysząc te słowa, Lilith zatrzymała się wpół ruchu. – Widzę, że jeszcze nic nie wiesz. – tym razem w głosie Eraela pojawiła się ironia. – Wiedz, że został porwany przez...
- Ten czarci pomiot, czarne skurwysyństwo! – Lilith miała w tym momencie ochotę odrąbać łeb mężczyźnie, który był skazany na jej łaskę i nie łaskę. Pierwszy raz podczas rozmowy dała się ponieść emocjom. Opanowała je jednak tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu. Zamiast zabicia Eraela ukryła miecze w pochwach i wyciągnęła z jednej z mniejszych kieszeni srebrny łańcuch, przygotowany dla niej przez brata na wypadek spotkania czegoś, na co stal nie chciała zbytnio działać. Kilkoma sprawnymi ruchami złapała nadgarstki Eraela i obwiązała je ze sobą mocno zakańczając węzły srebrną kłódką, która znalazła się w tej samej kieszeni, a o której nie wiedziała nawet sama. Mocny, nie bardzo gruby łańcuch wpił się w ręce mężczyzny, zadając mu ból.
- Wstawaj. - powiedziała, schodząc z pleców związanego. Cały czas trzymała dłuższy fragment łańcucha, aby zdobycz jej nie uciekła. – Idziemy. – szarpnęła mocno mężczyznę w stronę krzaków, gdzie zostawiła konia.
- Masz jakiś sposób na przywołanie swojego konia? Nie będę teraz za nim biegać, a chyba jest niedaleko, bo Aitvaras się niepokoi. – zwróciła się do Eraela. – Inaczej będziesz się czołgał za mną, a ja nie mam zamiaru zatrzymywać się z twojego powodu. – zagroziła.
Erael, wizją tą zaniepokojony, zagwizdał przeciągle. Wśród drzew, najpierw niepewnie, później coraz szybciej, zaczął pojawiać się koń, na którym wcześniej mężczyzna jechał.
-  Całkiem mądra szkapa. – przyznała dziewczyna.
- W końcu moja...
- Wsiadaj, nie gadaj, bo moje miecze chętnie spróbują krwi z twoich tętnic.
Bez gadania mężczyzna dosiadł konia z jej pomocą, gdyż ciężko było to zrobić bez użycia rąk. Sama Lilith, ciągle trzymając łańcuch oraz dodatkowo wodze konia Eraela, wskoczyła na grzbiet swojego wierzchowca. Wodze przywiązała do swojego siodła, łańcuch zahaczyła o haczyk, na którym z reguły nosiła co lepsze zdobycze. Był wręcz idealny do tego.

Lisy rozbiegły się po lasach, jednak widząc niebieskiego ptaka, zaczęły kierować się w jednym kierunku. Ostrożnie, aby nie wpaść ponownie w ręce czarnych jeźdźców, przemykały między drzewami. Ranni starali się tamować krwawienie, ci, którzy nie mogli się już ruszać byli dobijani po kolei przez czarną piechotę wyszukującą ich między drzewami.
Większość Bandy była w szoku, że ktokolwiek był w stanie doprowadzić ich do takiego stanu. Reszta liczyła na pomoc ze strony Lilith, która nakazała im się kierować do Zatoki. Nieliczni wiedzieli o porwaniu brata Srebrnej, a ci, którzy mieli tę świadomość byli tym gorzej przytłoczeni.
Długi czas minął, zanim Lisy poczuły się na tyle pewnie, iż poczęły tworzyć zwarte grupy. Ciągle jednak milczeli i trzymali się lasów, wszelkie przejazdy otwartym polem ograniczali do minimum. Mieli jednak świadomość, że w grupie mają większą szanse na obronę. A jeśli będzie trzeba, po prostu się rozdzielą lub zupełnie rozpierzchną. Do Zatoki trafią.
Wśród ocalałych znajdowała się również osóbka, która nie obawiała się ataku ze strony pancernych potworów. Gdyby ktokolwiek był w stanie dojrzeć teraz jej oczy pod kapturem, zobaczyłby czającą się w nich pogardę i dumę z własnej roli. Territh wiedziała, jak to wszystko się odbędzie, w końcu takie zadanie jej powierzono. Kto mógł wiedzieć o jej pobudkach tylko i wyłącznie do bogactwa? Tylko ci ludzie, którzy jej je oferowali, a na pewno nie były to nędzne Lisy, Banda żyjąca z napadu na napad, słaba i nie rozwijająca się.  Tu nie znajdzie czego szuka, lecz jeśli doprowadzi Lisy do zagłady, ma szanse na spore wzbogacenie. Jej myśli obracały się teraz tylko w tych rejonach.

- Czy ty kiedykolwiek coś jesz? – Ereal po raz kolejny poczuł, że jego żołądek domaga się pożywienia, zresztą przypominał się coraz głośniej.
- Czasem. Wtedy, kiedy potrzebuję, a jadłam przed twoim złapaniem, więc do Zatoki mi starczy. – Lilith odparła bez patrzenia na swoją zdobycz. Fakt faktem, że podjadała co jakiś czas specjalne pieczywo, które nauczyli się wypiekać ze zrabowanego zboża lisowi piekarze. Dzięki specyficznej formule dawał energię i poczucie najedzenia.
-  Jak jakaś potwora.
- Uważaj na słowa. – warknęła w odpowiedzi. – To ja tutaj mam swoją, ale i twoją broń, całkiem ostre obie.
- Spokojnie. Martwy z jakiegokolwiek powodu zakładnik, to nie zakładnik.
-  Bez jedzenia nie umrzesz zanim dojdziemy do Zatoki, a wodę masz cały czas.
Erael poprzestał wywodów na temat swojego żołądka, a zaczął spoglądać na nieznaną okolicę. Już spory czas temu wyjechali z lasów, lecz teraz teren zaczął się zmieniać, prowadził coraz niżej delikatnym spadem, podłoże stawało się bardziej piaszczyste, a rośliny rosły w mniejszych ilościach.
Po pokonaniu wzniesienia, które ukazało im się na drodze, Erael poczuł zapach wody. Nad nimi pojawiły się morskie ptaki, mewy i pelikany. Zainteresowany, zwrócił uwagę na rośliny – trawy o twardych liściach i karłowate drzewka z niewieloma liśćmi. Wszystko to wskazywało, że zbliżają się do morza.
Oczekiwania mężczyzny w niedługim czasie zostały spełnione. Lekki wiaterek od strony wody ochłodził jego zgrzane czoło – słońce dawało się we znaki w grubszej zbroi, gorąco nie pozwalało odetchnąć.
-  Daleko jeszcze? – Erael znowu poczuł skurcz pustego żołądka.
Lilith zignorowała jego pytanie i skierowała konie prosto do morza, po czym ruszyła skrajem plaży. Końskie kopyta były obmywane falami, wiaterek dalej delikatnie powiewał i chłodził rozgrzane grzbiety zwierząt oraz ciała jeźdźców.
Podróżnicy swoje kroki kierowali w stronę zachodu, tak więc kiedy słońce przeszło zenit i zaczęło kierować się ku horyzontowi, świeciło prosto w oczy Lilith i Eraela, oślepiając ich. Mężczyźnie znowu zebrało się na rozmowę.
- Jak to się stało, że taka młoda dziewczyna od dziesięciu już lat, gromadzi ludzi i wojuje jako rozbójnik?
Lilith po raz kolejny nie odpowiedziała.
- Gadatliwa to ty nie jesteś...
- Nie lubię pieprzyć o bzdurach. – dziewczyna chciała uświadomić Eraela, że nie ma ochoty na rozmowę.
- Może w takim razie ja coś powiem o sobie? I tak wątpię, że żywy wyjdę z szeregów Lisów. – mężczyzna odczekał przez chwilę, ale nie doczekał się odpowiedzi. – Brak zaprzeczenia uznaję za zgodę.
- Długo by trzeba w sumie mówić. – „Zaczyna się monolog” Lilith przewróciła oczami, czego jej ofiara nie mogła zobaczyć. – Jako syn wspaniałego wojaka i cudownej dwórki, miałem najlepsze dzieciństwo, jakie może się zamarzyć. – dziewczyna przygryzła wargę aż do krwi, nie chcąc okazać emocji. – Dorastałem, uczyłem się sztuki walki i jazdy konnej, bawiłem się. Jeszcze niedawno musiałem umykać przed większością młodych dziewcząt mieszkających w pobliskich dworach. – głos Eraela był rozmarzony. – Ach, cóż to były za wspaniałe młode kobiety. Ale nie, mi się musiało zebrać na szpiegowanie dla samego siebie i szukanie bogactwa tam, gdzie go nie ma. – mężczyzna powrócił do rzeczywistości i z przekąsem wypowiedział ostatnie słowa.
- Z tego, co wiem, tylko szpiedzy zamożnych ludzi mają z tego jakieś korzyści. Reszta kończy z głowami na palach, ewentualnie pod toporem kata. – Lilith udało się opanować uczucia i odrzec coś kąśliwie.
- Tak, widzisz, marzenia są silniejsze od zdrowego rozsądku. – w tym momencie dziewczyna niezauważalnie zsunęła rękawicę z lewej dłoni i przyjrzała się swojej ręce. Była delikatna, miękka, biała niczym śnieg. Zdobiły ją liczne blizny, jednak skórka w dotyku sprawiała wrażenie skóry z młodego zwierzęcia – przyjemna, można zasugerować, że niczym panien królewskich.
Lilith wsunęła rękawice z powrotem i dalej jechała, myśląc nad tym, że udało jej się osiągnąć cel w życiu. Do realiów ściągnęły ją jednak wspomnienia wydarzeń ostatnich dni. Jeszcze nie zupełnie  dokonała swojego dzieła.
- W twoim wypadku wyszło to na gorsze. – znowu dogryzła.
- Taki los.
Rozmowa urwała się, gdyż na horyzoncie pojawił się ląd, na którym rosły lasy, widoczne już z takiej dużej odległości. Miejsce to było odgrodzone pasmem wody. Eraela zainteresowało, w jaki sposób maja się przedostać. „Chyba nie będziemy objeżdżać tej wody” pomyślał, samo to stwierdzenie przyjmując z rezygnacją.
Podróż mijała im bez przeszkód, co jakiś czas tylko omijali pewne miejsca. Z początku Erael nie zrozumiał dlaczego, jednak dłuższe obserwacje tych miejsc wskazały mu rozwiązanie – pułapki. Jedna niedaleko drugiej, zastawione i ukryte niemalże idealnie w piasku, były niewidoczne dla niezorientowanego. Mężczyzna pomyślał, że skoro tak skrupulatnie je omijają, nie chciałby się znaleźć przez przypadek w nich.
Dopiero wieczorem dojechali do zatoki oddzielającej ich od lasu. Erael miał mieszane uczucia odnośnie tych drzew. Na początku wydały mu się przyjazną kryjówką, teraz po podjechaniu bliżej uznał, że wyglądają groźnie i nieprzyjaźnie. Nie miał ochoty tam wchodzić.
Mężczyznę ogarnęło ogromne zdumienie, kiedy Lilith poprowadziła konie wprost do wody.
- Co ty robisz? Przecież tam zapewne jest głębiej. Utoniemy, konie nie poradzą sobie z taką odległością! – w jego głosie słychać było nutkę paniki.
Odpowiedziało mu milczenie.
Chociaż już się denerwował, uznał, że Srebrna nie będzie prowadzić siebie samej na śmierć, aż tak szalona nie była, jednak kto wie.
Minuty mijały, a poziom wody tylko nieznacznie wzrastał – sięgał koniom maksymalnie do nadgarstków. Dla Eraela było to intrygujące, nigdy nie spotkał się z tak płytką zatoką. Nie wiedział jednak, że zaraz po jego prawej stronie znajduje się spory spad, a po lewej jest ten spad jeszcze większy. Co jakiś czas konie potykały się, a potknięcia te były spowodowane przesuwaniem się piasku spod ich kopyt. Nieświadomy Erael przyglądał się, jak o milimetry dzieli ich niewątpliwa śmierć.

Już nad ranem Lilith i jej zakładnik zbliżyli się do lasu. Na ich przyjazd z pomiędzy drzew wyłoniły się Lisy na pieszo. Ich łuki były w pogotowiu, miecze również zwisały przy bokach. Widząc Srebrną z nowym człowiekiem, przywitali się przyjaźnie. Nie dziwiło ich, że przyjechała sama z kimś obcym, robiła to często.
- Zabierzcie to ścierwo, przywiążcie porządnie i mocno oraz nakarmcie, bo ciągle mi biadolił o jedzenie. – Lilith oddała konia zakładnika ogromnemu mężczyźnie wyposażonemu w topór na plecach oraz kilku elfom, po których minach można było się spodziewać rozlewu krwi przy jednym fałszywym ruchu. Erael postanowił ich nie prowokować i jeszcze trochę pożyć.
- Przygotujcie opatrunki i rośliny lecznicze jakie macie. Wszyscy, którzy potrafią zająć się rannymi, niech będą w pogotowiu. – Lilith wydała pierwsze rozkazy.
- Co się stało? – jeden z młodych krasnoludów zapytał ze zdumieniem.
- Lisy muszą porządnie wziąć się za siebie, aby pozostać przez kolejne dziesięć lat niepokonanymi.