Minęły trzy dni
od spotkania z dziwnym mężczyzną, który starał się śledzić w pojedynkę całą
Bandę Lisów. Riveth rozmyślał ciągle nad tym spotkaniem i coś mu mocno nie
pasowało. Po pierwsze ten człowiek wiedział gdzie i kiedy uderzą po długiej
przerwie. Było to wręcz nie możliwe – Lisy nigdy nie atakowały w ustalony z
góry sposób, nigdy nie powielały swoich zachowań. Każdy atak pojawiał się w
innym miejscu, o innym czasie, w innym składzie. Przeciwnik był na tyle dobrze
poinformowany, że wiedział, iż Lilith będzie akurat przy tym napadzie. To
znaczyło, że w szeregach Lisów jest szbieg. Było to niepokojące, a coś mówiło
Rivethowi, że to dopiero początek problemów.
Z rozmyślań
wyrwały go zaniepokojone głosy gdzieś z tyłu pochodu. Sam podróżował na jego
czele, wskazywał reszcie drogę. Spiął swojego konia, przygotowany na ewentualne
starcie. Inne Lisy również zwróciły się w stronę rozgardiaszu na końcu.
Młody mężczyzna
zamarł, kiedy zobaczył czarne, olbrzymie konie, na których siedzieli nie
ustępujący swoim wierzchowcom w rozmiarach, opancerzeni mężczyźni. Ludzie ci
wycinali Lisy w pień. Strzały i miecze Bandy odbijały się od specyficznych,
wybitnie mocnych pancerzy, próbując trafić między płyty zbroi, natrafiali na
kolejny opór w postaci kolczug.
- Odwrót do diabła, odwrót! – uniosło się echem między drzewami.
Wszyscy powtarzali te słowa między sobą niczym mantrę. Lisy w popłochu zaczęły
uciekać, lecz wiele z nich dosięgły bełty kusz kolejnych zapancerzonych
jezdnych, którzy pojawili się między drzewami.
Sam Riveth
położył trzech pancernych podczas ucieczki. Mierzył między hełm a napierśnik.
Sploty kolczug pokonał dzięki wzmocnieniu broni zaklęciem, czego nie potrafiły
inne Lisy poza jego siostrą. Było to jednak mało efektywne i nie pozostawało
nic więcej, jak ucieczka.
Skupiony na
obronie innych Lisów, młody mężczyzna nie zwrócił uwagi, kiedy przed jego
koniem pojawiła się rozciągnięta między dwoma drzewami sieć. Jego koń uskoczył,
lecz Riveth, który szykował się do kolejnego uderzenia stojąc w strzemionach
stracił równowagę i runął wprost do sieci. Bardzo szybko jeden z zapancerzonych
pozbawił go przytomności mocnym uderzeniem rękojeścią kuszy.
Lilith,
nieświadoma napadu na swoich kompanów, kierowała swoje kroki początkowo do
Południowej Zatoki, natomiast będąc już niewielki odcinek drogi do tego
miejsca, zmieniła kierunek i pojechała do Miasta Starożytnych. Dzięki temu
ujrzała jedyną rzecz, której nie chciała zobaczyć nigdy w życiu. Na niebie, na
północ, ujrzała czerwonego smoka. Nie była to prawdziwa gadzina, jednak
spowodowała u Lilith zawrót głowy oraz wzrost ciśnienia, jak gdyby jednak była
żywa. Już wiedziała, że jej Banda jest rozproszona, cześć pozbawiona życia, a
reszta stara się opanować sytuację.
Srebrna wysłała
w powietrze niebieskiego ptaka, ogromnego, który informował o konieczności
udania się do Południowej Zatoki. Sama Lilith ukryła się w gęstym lesie tak,
aby nie była widoczna dla ewentualnych przejeżdżających. Jej celem był jeden
podróżnik, którego obecność dręczyła ją nieznośnie.
Dziewczyna nie
miała w tym momencie ochoty na jakąkolwiek ugodę, a jako że grzecznie prosiła już
wcześniej, miała zamiar pozbyć się natrętnego problemu. Zwłaszcza, że przez ten
problem została rozbita jej grupa, co do tego Lilith nie miała wątpliwości.
Pierwszy raz od początku istnienia Bandy. Było jednak coś, co bardzo ją
martwiło. Riveth był tam, a Lilith nie wiedziała czy żyje, czy zdołał zbiec.
Drażniło ją to i nie pozwalało skupić myśli.
Przez całe
oczekiwanie na nieproszonego gościa, dziewczyna biła się z myślami, czy nie
została na świecie zupełnie sama. Kochała brata najmocniej, jak potrafiła, a
jego strata mogłaby osłabić ją i doprowadzić do zupełnej klęski Lisy. Lilith
złapała się na tym, że z jej oczu pociekły łzy. Szybko starła je dłońmi w
rękawiczkach i skupiła się na myśli, co zrobić teraz, kiedy niemalże na pewno w
ich szeregach jest szpieg, a prawdopodobnie kilka Lisów znajduje się w rękach
napastników. Dziewczyna nie wiedziała, kim oni są, wiedziała tylko, że w końcu
ktoś znalazł sposób na Lisy i muszą rozwiązać ten problem. Dodatkowo dochodził
zdrajca w ich szeregach, gdyż w inny sposób nikt nie dowiedziałby się o ich
wypadzie po pół roku odpoczynku. Lilith zastanowiła się, kto był w ostatniej
grupie, która pojawiła się w szeregach bandy. Pamiętała jedną, wyróżniającą się
mocno osobę, dziewczynę, młodą, wyglądającą na taką, której zrobiono krzywdę.
Srebrna przyjęła ją, widząc w jej oczach przerażenie, a w całej jej postaci
siebie sprzed kilku lat.
Nieświadomie
Lilith uderzyła się w głowę otwartą dłonią. Jak mogła być taka ślepa. Przecież
to dziewczę było zastraszone przez armię tych czarnych śmieci, to po ich ataku
Lisy ją znalazły. Musiał być na nią nałożony jakiś czar, czy cokolwiek innego.
„Gdyby tu był Riveth....” dziewczynę znowu coś tknęło i z jej oka popłynęła
łza.
W tym momencie
jej uwagę zwróciło miękkie stąpanie konia po leśnej ściółce. Momentalnie zdjęła
z ramienia łuk i napięła strzałę, kierując ją na miejsce, gdzie zbiegały się
osłony szyi hełmu z resztą zbroi, którą nosił nadjeżdżający. Nawet jeśli
przybysz miał kolczugę, jej łuk nadawał strzałom tak dużą prędkość, że bez
problemu przebijały metalowe kółeczka.
Przybysz
rozglądał się wokół, widząc urywające się, chociaż dotychczas i tak niezbyt
wyraźne ślady. Był wyraźnie zaniepokojony. Lilith pomyślała sobie, że nie
zaszkodzi się zabawić. Od czasu do czasu lubiła brutalne zabawy.
Dziewczyna
napięła na łuku dwie strzały więcej i wymierzyła je tak, aby trafiły w rękawice
mężczyzny i przytwierdziły go do drzewa. Była to trudna sztuka, której Lilith
uczyła tylko najlepsze Lisy. Srebrna uśmiechnęła się złowrogo i wypuściła strzały
z dłoni.
Wszystkie trzy
wbiły się w zamierzonych miejscach i przybysz został strącony z konia.
Wystraszony jednak nagłym atakiem, szarpnął silnie i oderwał się od drzewa.
- Znów się spotykamy, o Pani. – ostatnie słowo mężczyzna
zaakcentował mocniej. Nieznacznie schylił się i wyszarpnął miecz z pochwy,
zadając pierwszy cios. Lilith, przygotowana na taki obrót sprawy, zasłoniła się
i odbiła miecz przeciwnika. Wolną ręka dobyła drugiego miecza i po raz kolejny
nie okazywała chęci ataku. Ręce z bronią zwisały swobodnie, gotowe odeprzeć
natarcie. Jej twarz była odsłonięta, jednak Erael nie był w stanie nic z niej
odczytać – nie wyrażała najmniejszych emocji.
Zły z powodu
braku zaskoczenia w swoim ataku, mężczyzna zaczął zasypywać dziewczynę coraz to
nowymi ciosami, celując w miejsca nieosłonięte zbroją. Lilith, tak jak przy
wcześniejszym spotkaniu, odbijała je bez trudu. Cały czas pozostawała jednak
pasywna.
Po dłuższej
walce noszący cięższą zbroję oraz broń Erael zaczynał się męczyć, szybkość jego
ataków spadała, lecz nie siła, gdyż do mocy swoich mięśni dokładał ciężar masy,
pozbawiając się tym samym możliwości szybkiego odskoczenia. Lilith tylko na to
czekała i szybko pozbawiła mężczyznę równowagi. Ten przewrócił się na przodu,
zapierając się rękami o ziemię. Dziewczyna pozbawiła go broni z łatwością i
stanęła na jego plecach w zwycięskiej pozie. Erael poddał się i położył,
wyciągając ręce przed siebie.
- Znowu wygrałaś. – w głosie mężczyzny było słychać zawód. –
Czemu nie zabiłaś mnie, przecież trafiłabyś bez problemu? Uniknąłbym
upokorzenia.
- Widzisz, lubię się czasem zabawić czyimś kosztem. – wyprany z
emocji głos mógł pozbawić cierpliwości, jednak w sytuacji, w której znajdował
się Erael, mężczyzna nie miał innego wyjścia, musiał go znosić.
- Kto by pomyślał. Podczas napadów nigdy nikogo nie ranicie.
- Nie mamy takiej potrzeby. Gdy jednak ktoś się przypadkiem
nawinie wprost pod strzałę, nie żałujemy go.
- Co teraz ze mną zrobisz? – Eraela przestało interesować to,
jakimi zasadami kierują się Lisy, miał jednak świadomość, że na zadane pytanie
otrzyma tylko jedną odpowiedź.
- Zabiję cię.
- Tak po prostu?
- Dokładnie tak. Bez fanfarów i straży przybocznej. – na
potwierdzenie swoich słów dziewczyna przyłożyła ostry miecz do szyi mężczyzny i
upuściła z niej kroplę krwi. – Mam tylko jedno pytanie i radzę ci na nie
odpowiadać zgodnie z prawdą, bo inaczej umrzesz w większych mękach.
- Co mogę jeszcze przed śmiercią dla Pani zrobić? – zapytał z
drwiną w głosie. Sam nie mógł uwierzyć, że w tak ostatecznej chwili potrafi
jeszcze się stawiać.
- Znasz Territh, prawda?
Mężczyzna pod
jej nogami drgnął.
- Jest wiele dziewcząt o tym imieniu...
- Gadaj prawdę. – miecz Lilith przesunął się minimalnie,
rozcinając kolejny fragment skóry na szyi.
- Tak, znam ją. – Erael spiął się przy dociśnięciu ostrza.
- I masz świadomość, że tymi słowami ją zabiłeś? Gdy tylko ją
zobaczę, zginie bez żadnej rozmowy. Albo z mojej ręki albo z ręki
któregokolwiek z Lisów. A teraz śmierć ujrzysz ty.
- Zaczekaj! Nie uważasz, że byłbym dobrą karta przetargową za
twojego brata? – słysząc te słowa, Lilith zatrzymała się wpół ruchu. – Widzę,
że jeszcze nic nie wiesz. – tym razem w głosie Eraela pojawiła się ironia. –
Wiedz, że został porwany przez...
- Ten czarci pomiot, czarne skurwysyństwo! – Lilith miała w tym
momencie ochotę odrąbać łeb mężczyźnie, który był skazany na jej łaskę i nie
łaskę. Pierwszy raz podczas rozmowy dała się ponieść emocjom. Opanowała je
jednak tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu. Zamiast zabicia Eraela ukryła
miecze w pochwach i wyciągnęła z jednej z mniejszych kieszeni srebrny łańcuch,
przygotowany dla niej przez brata na wypadek spotkania czegoś, na co stal nie
chciała zbytnio działać. Kilkoma sprawnymi ruchami złapała nadgarstki Eraela i
obwiązała je ze sobą mocno zakańczając węzły srebrną kłódką, która znalazła się
w tej samej kieszeni, a o której nie wiedziała nawet sama. Mocny, nie bardzo
gruby łańcuch wpił się w ręce mężczyzny, zadając mu ból.
- Wstawaj. - powiedziała, schodząc z pleców związanego. Cały
czas trzymała dłuższy fragment łańcucha, aby zdobycz jej nie uciekła. –
Idziemy. – szarpnęła mocno mężczyznę w stronę krzaków, gdzie zostawiła konia.
- Masz jakiś sposób na przywołanie swojego konia? Nie będę teraz
za nim biegać, a chyba jest niedaleko, bo Aitvaras się niepokoi. – zwróciła się
do Eraela. – Inaczej będziesz się czołgał za mną, a ja nie mam zamiaru
zatrzymywać się z twojego powodu. – zagroziła.
Erael, wizją tą
zaniepokojony, zagwizdał przeciągle. Wśród drzew, najpierw niepewnie, później
coraz szybciej, zaczął pojawiać się koń, na którym wcześniej mężczyzna jechał.
- Całkiem mądra szkapa. – przyznała dziewczyna.
- W końcu moja...
- Wsiadaj, nie gadaj, bo moje miecze chętnie spróbują krwi z
twoich tętnic.
Bez gadania
mężczyzna dosiadł konia z jej pomocą, gdyż ciężko było to zrobić bez użycia rąk.
Sama Lilith, ciągle trzymając łańcuch oraz dodatkowo wodze konia Eraela,
wskoczyła na grzbiet swojego wierzchowca. Wodze przywiązała do swojego siodła,
łańcuch zahaczyła o haczyk, na którym z reguły nosiła co lepsze zdobycze. Był
wręcz idealny do tego.
Lisy rozbiegły
się po lasach, jednak widząc niebieskiego ptaka, zaczęły kierować się w jednym
kierunku. Ostrożnie, aby nie wpaść ponownie w ręce czarnych jeźdźców,
przemykały między drzewami. Ranni starali się tamować krwawienie, ci, którzy
nie mogli się już ruszać byli dobijani po kolei przez czarną piechotę
wyszukującą ich między drzewami.
Większość Bandy
była w szoku, że ktokolwiek był w stanie doprowadzić ich do takiego stanu.
Reszta liczyła na pomoc ze strony Lilith, która nakazała im się kierować do
Zatoki. Nieliczni wiedzieli o porwaniu brata Srebrnej, a ci, którzy mieli tę
świadomość byli tym gorzej przytłoczeni.
Długi czas
minął, zanim Lisy poczuły się na tyle pewnie, iż poczęły tworzyć zwarte grupy.
Ciągle jednak milczeli i trzymali się lasów, wszelkie przejazdy otwartym polem
ograniczali do minimum. Mieli jednak świadomość, że w grupie mają większą
szanse na obronę. A jeśli będzie trzeba, po prostu się rozdzielą lub zupełnie
rozpierzchną. Do Zatoki trafią.
Wśród ocalałych
znajdowała się również osóbka, która nie obawiała się ataku ze strony
pancernych potworów. Gdyby ktokolwiek był w stanie dojrzeć teraz jej oczy pod
kapturem, zobaczyłby czającą się w nich pogardę i dumę z własnej roli. Territh
wiedziała, jak to wszystko się odbędzie, w końcu takie zadanie jej powierzono.
Kto mógł wiedzieć o jej pobudkach tylko i wyłącznie do bogactwa? Tylko ci
ludzie, którzy jej je oferowali, a na pewno nie były to nędzne Lisy, Banda
żyjąca z napadu na napad, słaba i nie rozwijająca się. Tu nie znajdzie czego szuka, lecz jeśli
doprowadzi Lisy do zagłady, ma szanse na spore wzbogacenie. Jej myśli obracały
się teraz tylko w tych rejonach.
- Czy ty kiedykolwiek coś jesz? – Ereal po raz kolejny poczuł,
że jego żołądek domaga się pożywienia, zresztą przypominał się coraz głośniej.
- Czasem. Wtedy, kiedy potrzebuję, a jadłam przed twoim
złapaniem, więc do Zatoki mi starczy. – Lilith odparła bez patrzenia na swoją
zdobycz. Fakt faktem, że podjadała co jakiś czas specjalne pieczywo, które
nauczyli się wypiekać ze zrabowanego zboża lisowi piekarze. Dzięki specyficznej
formule dawał energię i poczucie najedzenia.
- Jak jakaś potwora.
- Uważaj na słowa. – warknęła w odpowiedzi. – To ja tutaj mam
swoją, ale i twoją broń, całkiem ostre obie.
- Spokojnie. Martwy z jakiegokolwiek powodu zakładnik, to nie
zakładnik.
- Bez jedzenia nie umrzesz zanim dojdziemy do Zatoki, a wodę
masz cały czas.
Erael poprzestał
wywodów na temat swojego żołądka, a zaczął spoglądać na nieznaną okolicę. Już
spory czas temu wyjechali z lasów, lecz teraz teren zaczął się zmieniać,
prowadził coraz niżej delikatnym spadem, podłoże stawało się bardziej
piaszczyste, a rośliny rosły w mniejszych ilościach.
Po pokonaniu
wzniesienia, które ukazało im się na drodze, Erael poczuł zapach wody. Nad nimi
pojawiły się morskie ptaki, mewy i pelikany. Zainteresowany, zwrócił uwagę na
rośliny – trawy o twardych liściach i karłowate drzewka z niewieloma liśćmi.
Wszystko to wskazywało, że zbliżają się do morza.
Oczekiwania
mężczyzny w niedługim czasie zostały spełnione. Lekki wiaterek od strony wody
ochłodził jego zgrzane czoło – słońce dawało się we znaki w grubszej zbroi,
gorąco nie pozwalało odetchnąć.
- Daleko jeszcze? – Erael znowu poczuł skurcz pustego żołądka.
Lilith
zignorowała jego pytanie i skierowała konie prosto do morza, po czym ruszyła
skrajem plaży. Końskie kopyta były obmywane falami, wiaterek dalej delikatnie
powiewał i chłodził rozgrzane grzbiety zwierząt oraz ciała jeźdźców.
Podróżnicy swoje
kroki kierowali w stronę zachodu, tak więc kiedy słońce przeszło zenit i zaczęło
kierować się ku horyzontowi, świeciło prosto w oczy Lilith i Eraela, oślepiając
ich. Mężczyźnie znowu zebrało się na rozmowę.
- Jak to się stało, że taka młoda dziewczyna od dziesięciu już
lat, gromadzi ludzi i wojuje jako rozbójnik?
Lilith po raz
kolejny nie odpowiedziała.
- Gadatliwa to ty nie jesteś...
- Nie lubię pieprzyć o bzdurach. – dziewczyna chciała uświadomić
Eraela, że nie ma ochoty na rozmowę.
- Może w takim razie ja coś powiem o sobie? I tak wątpię, że
żywy wyjdę z szeregów Lisów. – mężczyzna odczekał przez chwilę, ale nie
doczekał się odpowiedzi. – Brak zaprzeczenia uznaję za zgodę.
- Długo by trzeba w sumie mówić. – „Zaczyna się monolog” Lilith
przewróciła oczami, czego jej ofiara nie mogła zobaczyć. – Jako syn wspaniałego
wojaka i cudownej dwórki, miałem najlepsze dzieciństwo, jakie może się
zamarzyć. – dziewczyna przygryzła wargę aż do krwi, nie chcąc okazać emocji. –
Dorastałem, uczyłem się sztuki walki i jazdy konnej, bawiłem się. Jeszcze
niedawno musiałem umykać przed większością młodych dziewcząt mieszkających w
pobliskich dworach. – głos Eraela był rozmarzony. – Ach, cóż to były za
wspaniałe młode kobiety. Ale nie, mi się musiało zebrać na szpiegowanie dla
samego siebie i szukanie bogactwa tam, gdzie go nie ma. – mężczyzna powrócił do
rzeczywistości i z przekąsem wypowiedział ostatnie słowa.
- Z tego, co wiem, tylko szpiedzy zamożnych ludzi mają z tego
jakieś korzyści. Reszta kończy z głowami na palach, ewentualnie pod toporem
kata. – Lilith udało się opanować uczucia i odrzec coś kąśliwie.
- Tak, widzisz, marzenia są silniejsze od zdrowego rozsądku. – w
tym momencie dziewczyna niezauważalnie zsunęła rękawicę z lewej dłoni i
przyjrzała się swojej ręce. Była delikatna, miękka, biała niczym śnieg. Zdobiły
ją liczne blizny, jednak skórka w dotyku sprawiała wrażenie skóry z młodego
zwierzęcia – przyjemna, można zasugerować, że niczym panien królewskich.
Lilith wsunęła
rękawice z powrotem i dalej jechała, myśląc nad tym, że udało jej się osiągnąć
cel w życiu. Do realiów ściągnęły ją jednak wspomnienia wydarzeń ostatnich dni.
Jeszcze nie zupełnie dokonała swojego
dzieła.
- W twoim wypadku wyszło to na gorsze. – znowu dogryzła.
- Taki los.
Rozmowa urwała
się, gdyż na horyzoncie pojawił się ląd, na którym rosły lasy, widoczne już z
takiej dużej odległości. Miejsce to było odgrodzone pasmem wody. Eraela
zainteresowało, w jaki sposób maja się przedostać. „Chyba nie będziemy
objeżdżać tej wody” pomyślał, samo to stwierdzenie przyjmując z rezygnacją.
Podróż mijała im
bez przeszkód, co jakiś czas tylko omijali pewne miejsca. Z początku Erael nie
zrozumiał dlaczego, jednak dłuższe obserwacje tych miejsc wskazały mu
rozwiązanie – pułapki. Jedna niedaleko drugiej, zastawione i ukryte niemalże
idealnie w piasku, były niewidoczne dla niezorientowanego. Mężczyzna pomyślał,
że skoro tak skrupulatnie je omijają, nie chciałby się znaleźć przez przypadek
w nich.
Dopiero
wieczorem dojechali do zatoki oddzielającej ich od lasu. Erael miał mieszane
uczucia odnośnie tych drzew. Na początku wydały mu się przyjazną kryjówką, teraz
po podjechaniu bliżej uznał, że wyglądają groźnie i nieprzyjaźnie. Nie miał
ochoty tam wchodzić.
Mężczyznę
ogarnęło ogromne zdumienie, kiedy Lilith poprowadziła konie wprost do wody.
- Co ty robisz? Przecież tam zapewne jest głębiej. Utoniemy,
konie nie poradzą sobie z taką odległością! – w jego głosie słychać było nutkę
paniki.
Odpowiedziało mu
milczenie.
Chociaż już się
denerwował, uznał, że Srebrna nie będzie prowadzić siebie samej na śmierć, aż
tak szalona nie była, jednak kto wie.
Minuty mijały, a
poziom wody tylko nieznacznie wzrastał – sięgał koniom maksymalnie do
nadgarstków. Dla Eraela było to intrygujące, nigdy nie spotkał się z tak płytką
zatoką. Nie wiedział jednak, że zaraz po jego prawej stronie znajduje się spory
spad, a po lewej jest ten spad jeszcze większy. Co jakiś czas konie potykały
się, a potknięcia te były spowodowane przesuwaniem się piasku spod ich kopyt.
Nieświadomy Erael przyglądał się, jak o milimetry dzieli ich niewątpliwa
śmierć.
Już nad ranem
Lilith i jej zakładnik zbliżyli się do lasu. Na ich przyjazd z pomiędzy drzew
wyłoniły się Lisy na pieszo. Ich łuki były w pogotowiu, miecze również zwisały
przy bokach. Widząc Srebrną z nowym człowiekiem, przywitali się przyjaźnie. Nie
dziwiło ich, że przyjechała sama z kimś obcym, robiła to często.
- Zabierzcie to ścierwo, przywiążcie porządnie i mocno oraz
nakarmcie, bo ciągle mi biadolił o jedzenie. – Lilith oddała konia zakładnika
ogromnemu mężczyźnie wyposażonemu w topór na plecach oraz kilku elfom, po
których minach można było się spodziewać rozlewu krwi przy jednym fałszywym
ruchu. Erael postanowił ich nie prowokować i jeszcze trochę pożyć.
- Przygotujcie opatrunki i rośliny lecznicze jakie macie.
Wszyscy, którzy potrafią zająć się rannymi, niech będą w pogotowiu. – Lilith
wydała pierwsze rozkazy.
- Co się stało? – jeden z młodych krasnoludów zapytał ze
zdumieniem.
- Lisy muszą porządnie wziąć się za siebie, aby pozostać przez kolejne
dziesięć lat niepokonanymi.